Baltic Opera Festival – wywiad z Tomaszem Koniecznym, maj 2023
Alina Ert-Eberdt: – Jak zrodził się w Pana głowie pomysł festiwalu operowego w Operze Leśnej w Sopocie, nawiązującego do tradycji festiwali wagnerowskich, które się tu odbywały, gdy Sopot był kurortem niemieckim?
Tomasz Konieczny, dyrektor artystyczny Baltic Opera Festival: – Po raz pierwszy stanąłem na deskach Opery Leśnej i zobaczyłem ten wspaniały obiekt na żywo latem 2009 roku. Śpiewałem tu partię Albericha, na zaproszenie Jana Lathama Königa, Brytyjczyka urodzonego w Trójmieście oraz Daniela Kotlińskiego, którzy postanowili koncertowym wykonaniem Złota Renu Wagnera uczcić stulecie Opery Leśnej w Sopocie – sceny, której pierwotnym, wieloletnim przeznaczeniem były letnie festiwale operowe, wykorzystujące naturalną, kapitalną akustykę tego miejsca.
– Przypuszczam, że dzielił się Pan swoim zamiarem ze znajomymi ze świata opery. Jakie były ich komentarze?
– Wszystkie osoby, z którymi rozmawiam i prezentuję im zdjęcia oraz próbki akustyczne z Opery Leśnej są zachwycone. Wielu wybitnych menadżerów kultury z całego świata życzy nam szczęścia i trzyma za nas mocno kciuki. Dyrektorzy największych teatrów operowych na świecie wspierają nas swoim uczestnictwem w zgromadzonym przeze mnie Komitecie Honorowym Baltic Opera Festival.
– Co ostatecznie zdecydowało o przystąpieniu do działania?
– Ja do działania przystąpiłem już latem 2020, jak tylko pomysł zakiełkował w mojej głowie. Zabiegałem o spotkania z pomorskimi włodarzami, ale to minister Jarosław Sellin – który pochodzi z Pomorza, jest melomanem i podobnie jak ja miłośnikiem dzieła Wagnera – był moim pierwszym Rozmówcą i Osobą, która z miejsca zainteresowała się przywróceniem Opery Leśnej operze.
– Czy wszystko szło gładko?
– Nic nie szło gładko. Przeprowadziłem wraz z moim festiwalowym partnerem i dyrektorem Baltic Opera Festival Rafałem Kokotem, nie przesadzając, setki rozmów z potencjalnymi sponsorami i ludźmi władzy. Czasem miałem ochotę rzucić to wszystko, iść i nie oglądać się za siebie. Mimo to, udało nam się uzyskać bardzo, bardzo dużo. Poza znakomitymi wykonawcami naszych spektakli i Komitetem Honorowym, w którego skład wchodzą najwybitniejsi z wybitnych, pozyskałem patronaty honorowe prezydentów dwóch krajów: RP Andrzeja Dudy oraz Bundesprezydenta Franka-Waltera Steinmeiera. Jestem zdania, że kultura, a szczególnie kultura wysoka jest, jak żadna inna dziedzina życia, predestynowana do budowania mostów tam, gdzie wydaje się to bardzo trudne, czy wręcz niemożliwe.
– Kto wymyślił nazwę Baltic Opera Festival? Co za nią przemawiało?
– Nazwa Festiwalu jest mojego autorstwa. Bardzo zależy mi na konsolidowaniu krajów basenu Morza Bałtyckiego. Pierwsze kroki zostały tutaj poczynione. Z wyłączeniem Rosji z oczywistych powodów, będziemy się starali współpracować z partnerami z Kopenhagi, Rygi, Helsinek czy Hamburga.
– Dlaczego na inaugurację wybrał Pan Latającego Holendra?
– „Holender” jest jedną z krótszych oper Wagnera i tych oper, które poza chórem nie mają zbyt licznej obsady. Jestem wagnerzystą. Więcej: ja kocham muzykę i dzieło Wagnera. Boleję nad tym, że tak mało utworów tego kompozytora rewolucjonisty wykonuje się u nas w kraju. Polski miłośnik opery jest w związku z tym odarty z ogromnej części światowego, operowego dziedzictwa. Biorę udział w wielu bardzo atrakcyjnych produkcjach wagnerowskich na świecie. Ludzie przyjmują opery Wagnera niezwykle emocjonalnie w Wiedniu, Bayreuth, Nowym Yorku czy Tokio. Nasz, polski, widz dużo traci, nie mając możliwości słuchania Wagnera. Jesteśmy pod tym względem trochę zacofani w stosunku do całego niemal świata. Wagnera śpiewałem już i w Pradze, i we wspomnianym na początku tej rozmowy Mikulovie, i w Budapeszcie. Festiwal Wagnerowski mają Skandynawowie, Anglicy, Bułgarzy… Tylko u nas Wagner jest „be”, szkoda.
Wracając do pytania, dlaczego „Holender” na inaugurację? Także i dlatego, że jest to opowieść marynistyczna. „Holender” zawsze kojarzył mi się z morzem i żaglami, które kocham. A teraz już będzie kojarzyć mi się naturalnie z Operą Leśną. Jestem obecnie w próbach do Latającego Holendra w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Słuchając muzyki na próbach, nie mogę uwolnić się od obrazów Opery Leśnej, lasu, dachu w kształcie dwóch żagli, wzgórz otaczających Operę Leśną. „Holender” to naprawdę świetny tytuł na pierwszy Baltic Opera Festival. Akcja tej opery dzieje się przecież na Bałtyku!
– Jaki był Pana udział w skompletowaniu tak wyśmienitego teamu realizatorów „Holendra”?
– Wszystkie osoby zaangażowane w produkcję naszego „Holendra” są przeze mnie wybrane. Każdą z nich dobrze znam z wielu wspólnych przedsięwzięć operowych. Jestem dumny z grona realizatorów i wykonawców, które udało mi się zebrać. Dla przykładu: Marek Janowski to dyrygent, którego znam od wielu lat. Nagrałem mojego Wotana w całym Pierścieniu Nibelunga pod tym wspaniałym dyrygentem.
– Niektórych może dziwić dobranie do opery Wagnera Loterii na mężów… Karola Szymanowskiego. Raz, że to operetka, a dwa nieznana. Krakowską inscenizację z 2007 roku, pierwszą w powojennej Polsce, widziało w sumie niewielu widzów. A do tego jeszcze, jest to utwór nietypowy dla twórczości Szymanowskiego.
Jak Pan uzasadnia ten mariaż?
– „Matką chrzestną” wystawienia tego kompletnie nieznanego utworu Karola Szymanowskiego jest szefowa i koordynatorka Akademii Operowej przy Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie, pani Beata Klatka. U źródeł tego pomysłu jest chęć promowania młodych śpiewaków, naszych najzdolniejszych adeptów sztuki wokalnej. W Loterii na mężów, którą wystawimy w Operze Bałtyckiej w Gdańsku, spotkają się oni na scenie z doświadczonymi śpiewakami, ze znakomitym teamem produkcyjnym pod przywództwem świetnego reżysera Marcina Sławińskiego – wieloletniego dyrektora Teatru Kwadrat w Warszawie, autora wielu doskonałych inscenizacji fars i komedii. Dla mnie wspieranie młodych talentów jest jednym z najważniejszych elementów funkcjonowania dobrej instytucji kultury. Tam, gdzie młody, niepospolity talent spotyka się z doświadczeniem i warsztatem, powstają na świecie wspaniałe wydarzenia kulturalne.
My wszyscy gdzieś zaczynaliśmy. Niestety, w większości na Zachodzie. Chcę, by młodzi, utalentowani śpiewacy mieli możliwość debiutu i zdobywania doświadczeń tu, w Kraju. Póki sił starczy, zawsze będę wspierał młodych ludzi w ich artystycznej ścieżce pod górę.
– Jak Pan dziś wyobraża sobie przyszłość Baltic Opera Festival?
– Chciałbym przede wszystkim, by idea Baltic Opera Festival była kontynuowana, żeby Festiwal się rozwijał i kwitł. Jestem jednak realistą i zdaję sobie sprawę, że nim zbliżymy się do propozycji repertuarowej dużych festiwali letnich, minie sporo czasu. Na razie moje ambicje sięgają jednej nowej produkcji festiwalowej raz na rok w Operze Leśnej oraz jednej produkcji tworzonej na potrzeby BOF w innej instytucji kultury w Polsce lub na świecie. Chciałbym też móc powtarzać w kolejnych latach wyprodukowane wcześniej spektakle operowe.
Jak już wspomniałem, moim celem jest konsolidacja instytucji operowych w basenie Morza Bałtyckiego, współpraca z innymi teatrami, organizowanie warsztatów dla utalentowanych, młodych śpiewaków, wystaw fotograficznych i innych.
Festiwale mają to do siebie, że skupiają rozmaite sztuki. Mnie zależy na skupieniu wydarzeń artystycznych latem w Trójmieście. Powinniśmy chwalić się na świecie Operą Leśną, miastem Solidarności, jakim jest Gdańsk, portem w Gdyni i słynną na cały świat Stocznią. Ludzie, którzy przyjadą na Festiwal pójdą też do świetnej restauracji i zamieszkają w dobrym hotelu, a w ciągu dnia skorzystają z bogatej propozycji rekreacyjnej całego Trójmiasta. Tego typu Festiwal to przecież promocja regionu. Wydaje mi się, że władze lokalne zaczynają to nareszcie dostrzegać. Pozostaję z nadzieją, że w przyszłości będziemy grać także i z biznesem trójmiejskim do WSPÓLNEJ bramki.