Casanova w Filharmonii Narodowej
Wiele obiecywałam sobie po koncertowym wykonaniu Casanovy Ludomira Różyckiego w Filharmonii Narodowej. Niecodzienne wydarzenie zapowiadało kierownictwo muzyczne Łukasza Borowicza, specjalisty od przywracania do repertuaru dzieł zapomnianych oraz liczne grono uznanych solistów. Do dwanaściorga śpiewaków operowych dołączyło jeszcze ośmioro śpiewaków z chóru filharmonii. Cieszyłam się na ten wieczór, tymczasem mam niedosyt wrażeń.

Casanova w Filharmonii Narodowej, 10 i 11 stycznia 2020. Śpiewacy od lewej: Aleksandra Kubas-Kruk, Sylwia Olszyńska, Piotr Kalina
Chociaż doceniam wysiłek artystów, przede wszystkich Borowicza. Wystarczyło patrzeć na jego mimikę i gesty, by mieć pewność, że poznał partyturę Casanovy na wylot i dążył do tego, żeby każda fraza brzmiała jak najlepiej. Zresztą wszyscy wykonawcy się przyłożyli. Mimo koncertowego wykonania, soliści starali się też grać aktorsko. W duetach i w ansamblach zwracali się do siebie. Pojawiły się rekwizyty, m.in. karty do gry i maski karnawałowe. Aleksandra Kubas-Kruk nawet zatańczyła, powiewając szalem.
Nie tylko śpiewaczki, również panie grające w orkiestrze wystąpiły w wytwornych kreacjach – pasujących jak ulał do opowieści o podbojach miłosnych uwodziciela wszech czasów.
Pierwotnie partię Casanovy miał śpiewać Arnold Rutkowski, ale zamiast niego wystąpił młody, nieznany jeszcze szerzej Piotr Kalina. Słowa uznania za odwagę i wysiłek włożony w nauczenie się tej pokaźnej partii. Casanova prawie nie schodzi z estrady. Ale zachwycającym Casanovą Kalina nie był.
Nie zawiodły ulubienice publiczności. Wspomniana już Aleksandra Kubas-Kruk, Marta Boberska i Wioletta Chodowicz wcielająca się w główną postać żeńską o imieniu Caton. To właśnie Caton śpiewa piosenkę, która zyskała drugie, estradowe życie, stając się popisowym numerem wielu sopranistek.
Ze śpiewaków wyróżnił się młody Szymon Mechliński. Mikołaj Zalasiński, mimo infekcji gardła, wypadł całkiem przyzwoicie. Wstydu nie było! Karol Kozłowski w niedużej roli potrafił skupić na sobie uwagę, co jest zasługą nie tylko jego głosu, ale także osobowości. Świetnie i wokalnie, i aktorsko zaprezentowali się jako soliści panowie z chóru: Mariusz Cyciura, Krzysztof Chalimoniuk, Adam Sławiński, Tomasz Warmijak i Roman Wawreczko.
Podobało mi się, że Śpiew muezina dochodził z oddali.

Od lewej: Aleksandra Kubas-Kruk, Dariusz Machej, Tomasz Warmijak, Marta Boberska, Łukasz Borowicz, Bartosz Michałowski, Karol Kozłowski, Jan Żądło, Szymon Mechliński
Ale całość nie zachwyciła. Przyczyna leży chyba w utworze. To, że balansuje on między operą a operetką najmniej przeszkadza. Grzechem głównym jest epigonizm. Słychać rozwiązania stworzone wcześniej przez innych kompozytorów.
O wyciągniętych z lamusa utworach, które nie robią wrażenia mówi się „słusznie zapomniane”. Ale nie wiedzielibyśmy tego na pewno o Casanovie Różyckiego bez tego wykonania. A były powody, by sądzić inaczej.
Prapremiera w Teatrze Wielkim w Warszawie w 1923 r. okazała się sukcesem. Później Casanovę wystawiano z powodzeniem w innych miastach, również zagranicą: w Belgradzie, Antwerpii i Bratysławie.
W bliższych nam czasach, w 1979 r. nowe libretto napisali giganci STS-u Ziemowit Fedecki i Andrzej Jarecki, a Maria Fołtyn, która to przedstawienie wyreżyserowała i Józef Klimanek, który nim dyrygował skompilowali nową partyturę ze wstawkami z innych dzieł Różyckiego, m.in. z baletu Pan Twardowski.
Wykonanie w Filharmonii Narodowej opierało się na rekonstrukcji partytury, dokonanej po II wojnie światowej przez kompozytora. Pierwotna partytura przepadła w powstaniu warszawskim.
Zdjęcia z koncertu: DG Art Projects/Archiwum Filharmonii Narodowej