Company w Basenie Artystycznym – recenzja
Company z muzyką i słowami piosenek Stephena Sondheima to znany i uznany musical. Zdobył sześć nagród Tony (1971). Napisane ponad pół wieku temu libretto, pióra George’a Furtha, nie straciło do dziś aktualności, która chyba nawet przybrała na sile. Jest to bowiem musical o byciu singlem. Głównym bohaterem jest przystojny, czarujący, żyjący w pojedynkę 35-latek. Na fabułę składają się jego spotkania z pięcioma parami małżeńskimi, z którymi jest zaprzyjaźniony i trzema dziewczynami. Z którymi niby coś go łączy, ale nie może się zdecydować na trwały związek z żadną z nich. W gruncie rzeczy, każde z tych spotkań jest odrębną historią. Łącznikiem fabularnym są urodziny głównego bohatera, na które jego przyjaciele wpadają niezapowiedziani.
Siłą Company jest nie tylko przyjemna muzyka, ale również niegłupie teksty piosenek i dialogów. Libretto dla inscenizacji w Warszawskiej Operze Kameralnej doskonale przetłumaczył Maciej Glaza.
Stephen Sondheim (1930 – 2021) był jednym z filarów Broadwayu. Za swą twórczość otrzymał Oscara, po osiem nagród Tony i Grammy, Pulitzera, Nagrodę imienia Laurence’a Oliviera oraz przyznany przez Baracka Obamę Prezydencki Medal Wolności. Pisał również teksty do musicali innych kompozytorów. Zdążył jeszcze przed śmiercią w wieku 91 lat przyłożyć rękę do nowej wersji West Side Story w reż. Stevena Spielberga.
Materiał jest więc najwyższej próby, a że wziął go na warsztat Michał Znaniecki, którego poprzednie inscenizacje musicalowe w Polsce były nagradzane śląskimi Złotymi Maskami w wielu kategoriach, sukces był z góry przesądzony. Znaniecki jest wulkanem pomysłów. Bodaj najbardziej podziwiam go za to, że nawet ograniczenia, które zastaje w danym teatrze, potrafi przekuć na rozwiązania inscenizacyjne urozmaicające przedstawienie. Tak też jest i z Company w Basenie Artystycznym. Reżyser wykorzystał do maksimum niewielkie przestrzenie, zarówno sceny, jak i widowni.
W obsadzie, która jest podwójna, występują gwiazdy polskiego musicalu, a także śpiewaczki operowe i aktorzy. W roli głównego bohatera widziałam Miłosza Gałaja, znanego z popoperowego tria Tre Voci. Moim zdaniem, Gałaj i wokalnie, i aparycyjnie idealnie pasuje do tej roli. To też niech będzie zachętą; dobrze obsadzona główna rola to połowa sukcesu przedstawienia. W spektaklu, który oglądałam pary małżeńskie grali: Marta Burdynowicz i Maciej Miecznikowski, Anna Sroka-Hryń i Przemysław Glapiński, Bogumiła Dziel-Wawrowska i Wojciech Stolorz, Anastazja Simińska i Andrzej Skorupa oraz Alicja Węgorzewska i Zbigniew Konopka. Ci ostatni wcielili się w ludzi dojrzałych, dobrze już znających życie, z pobłażaniem patrzących na postawy młodych. Dziewczyny bohatera w oglądanym przeze mnie spektaklu grały: Iga Caban, Paulina Janczak i Aleksandra Borkiewicz, a partię Anioła wykonała młoda mezzosopranistka Paulina Łysikowska. Solistów wspiera Zespół Wokalny Warszawskiej Opery Kameralnej.
Kierownictwo muzyczne sprawuje Tomasz Szymuś, a gra jego Tomasz Szymuś Orkiestra w składzie: Mariusz Mielczarek – saksofon, Paweł Gusnar – saksofon, Konrad Gzik – saksofon, Łukasz Dzikowski – obój, Kuba Waszczeniuk – trąbka, Andrzej Rękas – puzon, Sebastian Frankiewicz – perkusja, Jan Zeyland – klawisze, Marcin Trojanowicz – klawisze, Patryk Stachura – bass, Jakub Grott – skrzypce, Jacek Wachnik – skrzypce, Paweł Czarny – altówka, Karol Wachnik – wiolonczela.
Tańczy sześć tancerek, a kostiumy zaprojektowała sama Ewa Minge.
Jednym słowem: wydarzenie!
Basen Artystyczny Warszawskiej Opery Kameralnej
Stephen Sondheim Company
Premiera: 26 marca 2022