Ennio – film Giuseppe Tornatore, przyjaciela Ennia Morricone. Trzonem tego dokumentu są gadające głowy przeplatające się z fragmentami filmów z muzyką Morricone. O tym uwielbianym na całym świecie kompozytorze mówią m.in. John Williams, Hans Zimmer, Oliver Stone, Clint Eastwood, Quentin Tarantino, Bernardo Bertolucci, Bruce Springsteen, Quincy Jones, Joan Baez. W sumie ponad 70 bardziej i mniej znanych postaci, które zetknęły się bliżej z Enniem. Bodaj najczęściej opowiada o nim Gianni Morandi, dla którego Morricone zaaranżował bez mała 60 piosenek.
Ennio Morricone był klasycznie wykształconym kompozytorem, który muzykę filmową, mimo odnoszonych na tym polu sukcesów, uważał za coś wstydliwego, wręcz upokarzającego. Pierwszą ścieżkę dźwiękową napisał w 1961 r. i od razu postanowił, że skończy z tym w 1970, a potem przez całe życie przedłużał tę granicę o kolejną dekadę, aż w końcu skapitulował. Z filmu Tornatore dowiadujemy się, że nigdy nie przestał tęsknić za „poważnym” komponowaniem. Przez lata wstydził się przed swoim profesorem i guru, włoskim kompozytorem Goffredo Petrassim, że pisze muzykę do filmów. Życzliwszym okiem spojrzał na swoją twórczość dla X Muzy, dopiero wtedy, gdy jego stareńki już mistrz docenił go i osobiście mu to powiedział. Morricone doszedł wówczas do przekonania, że muzyka filmowa to «rozwinięta muzyka współczesna». Wielokrotnie eksperymentował w ścieżkach dźwiękowych z brzmieniem, co fascynowało go jako kompozytora „poważnego”.
Pasjonujące są jego opowieści o tym, jak wpadał na pomysły głównych motywów w kolejnych filmach. Prawie za każdym razem śpiewał do kamery, którą postawił przed nim Tornatore, a zaraz potem na ekranie pojawiała się odpowiednia sekwencja z filmu z tą muzyką. Montaż Ennia jest doskonały, został zresztą nagrodzony najważniejszą, włoską nagrodą filmową – David di Donatello.
Oscara Specjalnego za „wspaniały i wielopostaciowy wkład w sztukę muzyki filmowej” otrzymał w 2007 r. A dopiero w 2016, w wieku 88 lat, doczekał się normalnego Oscara za ścieżkę dźwiękową do Nienawistnej ósemki w reżyserii Quentina Tarantino.
Jak na dokument, Ennio jest za długi (150 minut). Niektórzy rozmówcy Tornatore nie wnoszą nic nowego do tego, co powiedziały już przed nimi inne osoby. Zapewne reżyserowi szkoda było zrezygnować z wypowiedzi, które pozyskał od tylu osobistości, ale niestety, filmowi nie wyszło to na dobre. Zyskałby on na tempie, a przede wszystkich na sile oddziaływania, gdyby wypowiedzi się nie powielały. Wówczas o wiele mocniej wybrzmiałyby te, które trafiają w sedno talentu Morricone, na przykład: Miał idealne wyczucie, co będzie pasowało do danej sceny; Wypełniał muzyką przestrzenie, których nie widać na ekranie; Jego muzykę pamięta się bardziej niż film; Każdą ścieżkę dźwiękową sprowadzał do jednego – do głębi emocji.
Mimo grzechu przegadania, dokument Giuseppe Tornatore, który wchodzi na polskie ekrany w drugą rocznicę śmierci Ennia Morricone, jest wspaniałym prezentem dla wielbicieli tego kompozytora. Trzeba się tylko nastawić na długi seans.
Zdjęcia – materiał prasowy polskiego dystrybutora/Best Filmu