Jej portret Beata Szałwińska – wywiad z Beatą Szałwińską, polską pianistką osiadłą w Luksemburgu.
Alina Ert-Eberdt: Jak zrodził się pomysł płyty Jej portret, na której nagrała Pani światowe i polskie standardy w jazzowych transkrypcjach?
Beata Szałwińska: Moim marzeniem było nagranie utworów, poprzez które będę w stanie ukazać muzyczny portret siebie. Ta płyta jest w dużej mierze opowieścią o mnie; o tym, co kocham i jak patrzę na życie.
Co było najważniejsze na etapie wyboru piosenek i jak wyglądał proces twórczy do chwili zakończenia nagrania w Studiu Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego?
Wybierałam utwory, które czuję każdą komórką mojego ciała, kierując się sercem i intuicją. Potem nastąpiło przełożenie standardów na fortepian i już działy się muzyczne cuda…
Kiedy wchodzę do studia nagrań, jestem przygotowana – nagrania nie trwają długo. Przeważnie wystarczają trzy czterogodzinne sesje. Nie używam montażu – po prostu na płytę wybieram najlepiej nagrane wersje.
Autorami transkrypcji są Tomasz Radziwonowicz i Frédéric Meinders. Czy przekazywała im Pani swoje sugestie?
Nie musiałam. Frédéric Meinders to wybitny artysta, a że dobrze się znamy – doskonale wiedział, czego potrzebuję. Stworzył dla mnie te transkrypcje w prezencie. Czuję się zaszczycona jego podarunkiem.
Tomaszowi Radziwonowiczowi, którego bardzo cenię, powiedziałam o moim marzeniu i Tomasz podjął się zrobienia dla mnie kilku transkrypcji jazzowych. To było wspaniałe, wręcz magiczne doświadczenie dla nas trojga. Wierzę w to, że los spotyka ze sobą pewnych ludzi po to, by stworzyli razem coś interesującego i pięknego.
Jej portret to już kolejna Pani płyta. Jakie zajmuje ona miejsce w Pani dyskografii?
To moja najbardziej osobista płyta, inna niż wszystko, co do tej pory nagrałam. Muzyka, która się na niej znajduje, układa się w muzyczną opowieść.
Na podstawie Pani artystycznego życiorysu zorientowałam się, że ma Pani szerokie zainteresowania, próbuje sił w rożnych gatunkach muzycznych. Czy to kwestia temperamentu, czy może konieczność? Pianistów solistów jest więcej niż sal koncertowych…
Jestem osobą, która niczego nie próbuje – jak już zaczynam coś robić, to robię to na dwieście procent! Ale muszę być przekonana, że tego właśnie chcę. Rzeczywiście, mam taki temperament. W doborze repertuaru kieruję się tylko tym moim przekonaniem – nikt nie jest w stanie niczego mi narzucić i do niczego zmusić.
Jak zaczęła się współpraca z rosyjskim basem Alexandrem Anisimovem i jakie ona ma dla Pani znaczenie?
Poznaliśmy się kilka lat temu w Luksemburgu podczas przygotowań do koncertu na rzecz Ukrainy, w którym razem występowaliśmy. Na pierwszą próbę Alexander przyniósł mi nuty pieśni, którą miał zaśpiewać. Pamiętam dobrze nasze skupienie w tamtej chwili i wzajemne oczekiwanie. Alexander powiedział mi później, że sposób, w jaki zaczęłam grać, całkowicie go oszołomił i zaśpiewał inaczej niż wykonywał tę pieśń do tej pory. Jego śpiew był jakby odruchem, wypłynął z niego naturalnie pod wpływem dźwięków fortepianu. Od razu stało się dla nas jasne, że musimy występować razem. Ta współpraca ma dla nas obojga ogromne znaczenie – właśnie nagrywamy kolejną wspólną płytę. Tym razem z pieśniami Sergiusza Rachmaninowa.
Ale cały czas tęsknię za moim Luksemburgiem, gdzie zostawiłam rodzinę, przyjaciół, psy…
Co Panią skłoniło do osiedlenia się w Luksemburgu? Jak długo Pani już tam mieszka, jak się tam czuje?
To akurat był przypadek – po prostu wygrałam konkurs pianistyczny w Belgii i otrzymałam propozycję pracy w luksemburskim konserwatorium. W ten sposób znalazłam się w tym maleńkim państwie, które stało się moim miejscem na ziemi. Mieszkam tam i tworzę już blisko 20 lat.
Jej portret Beata Szałwińska – recenzja płyty
Beata Szałwińska i Alexander Anisimov – wywiad
Stulecie urodzin Piazzolli – jubileuszowy singel Beaty Szałwińskiej