Mariusz Patyra No 24 – wywiad z Mariuszem Patyrą, wirtuozem skrzypiec
Alina Ert-Eberdt: Płytę Mariusz Patyra No 24 poprzedziła seria koncertów Paganini Millennium Tour, podczas której z Orkiestrą Symfonia Viva, prowadzoną przez Krzysztofa Herdzina, wykonywał Pan program, który później został nagrany na CD. Herdzin jest twórcą aranżacji większości utworów. Jak doszło do Waszej współpracy, która zaowocowała tym świetnym krążkiem?
Na każdej próbie przypominałem muzykom o prowadzeniu smyczka w taki sam sposób, jak ja to robię. Zależało mi bowiem na spójności, żebyśmy tworzyli jeden organizm. Bardzo dużo pracowaliśmy nad dźwiękiem. Z koncertu na koncert był progres i wtedy stwierdziliśmy, że należałoby to uwiecznić i nagrać płytę.
Czym się Pan kierował, wybierając dla Krzysztofa Herdzina utwory, które w konsekwencji znalazły się na płycie?
Reakcjami publiczności. Ilekroć grałem te utwory na koncertach, słuchacze nagradzali mnie owacjami na stojąco. Tak jest i teraz. Wiele osób podchodzi do mnie po występie z podziękowaniami za wzruszenia i pozytywne emocje, które wyzwala w nich ta muzyka. Wszystkie te utwory należą też do moich ulubionych; centralnie trafiają w moje wnętrze, do mego serca. Za każdym razem gram je całym sobą.
Prawie wszystkie kompozycje, które są na tej płycie, z wyjątkiem Wariacji I Palpiti Paganiniego, gra się zazwyczaj na bis. A kiedy są bisy – gdy koncert się podobał i publiczność chce usłyszeć więcej. Składanka tych bisów to kumulacja sukcesów. Może właśnie w tym tkwi siła tego projektu i tej płyty.
Podczas koncertu w Zamku Królewskim w Warszawie (4 stycznia 2020), towarzyszył Panu Mariusz Patyra Quintet. Od kiedy istnieje ta formacja?
Na festiwalu Dell’Arte w Wojanowie k. Jeleniej Góry program z płyty też wykonałem z nimi. Potem zagraliśmy go na bydgoskim festiwalu Muzyka u Źródeł. Koncert w Zamku Królewskim w Warszawie był naszym czwartym, wspólnym występem. Bardzo ich uskrzydla, że mogą grać ze mną. Z wzajemnością! Widząc ich zaangażowanie i ambicje, postanowiłem poświęcać im czas i energię, bo warto.
Dzięki związaniu się z Akademią Muzyczną w Bydgoszczy, regularnie przyjeżdża Pan do Polski. Nie myśli Pan o powrocie na stałe?
Po 20 latach mieszkania w Hanowerze, przyzwyczailiśmy się z żoną do tego miasta. To bardzo przyjemne miejsce do życia. W centrum są las i jezioro, które przypominają mi rodzinne Mazury.
Gdyby chodziło tylko o mnie, nie miałbym żadnego problemu z przeprowadzką do Polski, ale patrzymy na to z żoną przez pryzmat związków naszych synów z Hanowerem. Starszy David Amadeusz, który w tym roku skończy 16 lat, kształci się w Instytucie Talentów w Wyższej Szkole Muzycznej i Teatralnej w Hanowerze. Gra na saksofonie sopranowym i altowym. Profesorowie chwalą go za muzykalność i wrażliwość. Wygrał już kilka konkursów i w swojej kategorii wiekowej uważany jest za najlepszego saksofonistę w Niemczech. Niemcy pięknie go promują, ciągle otrzymuje zaproszenia do udziału w koncertach. Dzięki częstym występom, nabrał obycia estradowego i na scenie czuje się jak ryba w wodzie.
Młodszy syn, 9-letni Gabriel Antoni, uczy się grać na trąbce. Na razie bierze prywatne lekcje. Będziemy dążyć do tego, żeby przez najbliższy rok przygotowywał się do egzaminu i zdawał do Instytutu Talentów. Przyjmują tam od 10 roku życia, pod warunkiem, że kandydat jest na zaawansowanym poziomie nauki. Zobaczymy, czy Gabriel się dostanie i pójdzie śladami starszego brata. To są aktualności z mojego życia prywatnego. Ja obecnie jestem pochłoniętym przewodem doktorskim.