Luigi Cherubini Medea, libretto François-Benoît Hoffman wg tragedii Euripidesa i dramatu Pierre’a Corneille’a.
Teatr Wielki – Opera Narodowa. Premiera 21 stycznia 2024.
Takiej Medei w polskim teatrze jeszcze nie było! Simon Stone – australijski reżyser, pisarz i aktor zaadaptował antyczny mit na opowieść o współczesnej, młodej kobiecie porzuconej przez męża dla innej. Chciał pokazać, co czuje kobieta, gdy mężczyzna, którego ona wciąż kocha, odtrąca ją. Odbiera jej ich wspólne dzieci i pozbawia luksusowego życia, bowiem jest on człowiekiem zamożnym.
Jest to koprodukcja z Festiwalem z Salzburgu, gdzie przedstawienie miało premierę 30 lipca 2019 r. Można odnieść wrażenie, że Salzburg od jakiegoś czasu stawia na realizacje zawierające sceny zaskakujące, z akcentem na obrazoburcze. Ten trend osiągnął apogeum w 2021 r. w Don Giovannim, w reżyserii Romea Castellucciego – czołowego awangardysty współczesnego teatru. Mogłabym podać listę, dla mnie bezsensownych pomysłów inscenizacyjnych, poczynając od rozpoczęcia do samego zakończenia tego Don Giovanniego (zwłaszcza w jego scenie finałowej), ale nie tamto przedstawienie jest tematem tej relacji.
W Medei Simona Stone’a są dwie sceny, które na moje wyczucie z założenia miały rozpalić zmysły co poniektórych widzów (tańce na rurach i branie prysznicu). W przyjętej przez Stone’a konwencji da się je jednak obronić. Jazon, który jest tu przedstawicielem elity finansowej może korzystać z rozrywek w rodzaju seks w wielkim mieście. Czegokolwiek by o tym nie myśleć, ten sposób spędzania wolnego czasu jest przez niektórych mężczyzn, zwłaszcza majętnych, dość chętnie wybierany. Z tym, że obie sceny niczego istotnego nie wnoszą ani do dramaturgii przestawienia, ani do jego wymowy. A zdegustowanie mniej tolerancyjnych widzów – gwarantowane. Chyba, że o to chodziło.
W libretcie są teksty mówione, które u Stone’a mają postać wiadomości nagrywanych przez Medeę na sekretarkę automatyczną smartfonu Jazona i SMS-ów, które ona do niego wysyła, jak również głosu Medei z offu. Interpretuje je aktorka Amira Casar (znana z filmów Tamte dni, tamte noce i Oskar i pani Róża).
Stone zdecydował się na rozgrywanie akcji na kilku planach jednocześnie, co robili już przed nim inni. Nie poczytuję mu tego za złe, bo mnie się ten zabieg podoba. W Medei Stone’a okno sceny parokrotnie bywa podzielone na trzy, a nawet więcej przestrzeni. W każdej dzieje się coś innego i widz wybiera; co i jak długo chce obserwować.
Współczesne kostiumy zaprojektowała Mel Page, uznana na świecie projektantka kostiumów teatralnych. Medea nosi ubrania w wygodnym stylu sportowym, które niejedna z nas też chętnie włożyłaby na siebie.
Konkludując, przedstawienie mitu Medei we współczesnych realiach, w moim odczuciu, wypadło wiarygodnie.
Muzycznie przedstawienie jest na wysokim poziomie. Dyrygent Patrick Fournillier – dyrektor muzyczny Teatru Wielkiego – Opery Narodowej tym razem poprowadził wykonanie opery z librettem w swoim ojczystym języku francuskim, co zapewne nie było bez znaczenia.
Wykonawcy głównych ról są bardzo dobrzy. Izabela Matuła, którą słyszałam ostatnio na scenie Teatru Wielkiego w Mocy przeznaczenia i w paru koncertach na warszawskich estradach muzycznych jako Medea podobała mi się najbardziej. O jej grze aktorskiej już wspomniałam na początku, pisząc o części filmowej przedstawienia. Dodam tylko, że na żywym planie jest równie sugestywna, jak na ekranie.
Niezawodny Rafał Siwek jest doskonałym Kreonem. W wywiadzie, który z nim przeprowadziłam tuż przed premierą, powiedział, że w Medei Cherubiniego jest tylko jedna główna rola – tytułowa, a wszystkie pozostałe są poboczne. Ale nie w spektaklu, w którym on śpiewa. Już sam jego piękny, silny bas i aparycja wystarczyłyby do stworzenia wyrazistej postaci. A o tym, że zdolności aktorskie Rafała Siwka dorównują jego talentowi wokalnemu nie trzeba przekonywać. To śpiewak z grona tych, którzy wychodząc na scenę, od razu przejmują ją we władanie.
Hiszpański tenor Airam Hernández w roli Jazona mógł się podobać, niemniej na mnie nie zrobił tak wielkiego wrażenia jak Matuła i Siwek.
Elżbieta Wróblewska w «pobocznej» roli Néris stworzyła pełnowymiarową postać, o której się pamięta po wyjściu z teatru. Jedyną arię, którą kompozytor napisał dla Néris pięknie zaśpiewała.
Poza nimi w obsadzie są: Joanna Moskowicz w roli Dircé, Sylwia Salamońska, Katarzyna Szymkowiak, Nazar Manicki i Stanisław Sarzyński (dzieci z Chóru „Artos” im. Władysława Skoraczewskiego), Chór Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, tancerki i epizodyści. Chwilami na scenie jest bardzo tłocznie.
Spektakl, który widziałam, 24 stycznia 2024, miał owację na stojąco. Najmocniej i najdłużej oklaskiwano oczywiście Izabelę Matułę, Rafała Siwka i Patricka Fournilliera.
Do repertuaru Teatru Wielkiego – Opery Narodowej doszła ciekawa pozycja.