Moc przeznaczenia Teatr Wielki – Opera Narodowa

Moc przeznaczenia Teatr Wielki – Opera Narodowa

Giuseppe Verdi Moc przeznaczenia Teatr Wielki – Opera Narodowa
Dyrygent – Patrick Fournillier, reżyseria – Mariusz Treliński, scenografia – Boris Kudlička.
W rolach głównych: Izabela Matuła – Donna Leonora, Tadeusz Szlenkier – Don Alvaro, Krzysztof Szumański – Don Carlo.
Obsadę uświetnił Tomasz Konieczny wykonujący dwie partie: Generała Calatravy (ojca Leonory) i przeora klasztoru.
Premiera warszawska 13 stycznia 2023.

Moc przeznaczenia Teatr Wielki – Opera Narodowa plakat
Wyboru tytułu, który będzie trzecią koprodukcją Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie i Metropolitan Opera w Nowym Jorku dokonał Peter Gelb – dyrektor Met. Z pełną świadomością, że będzie to nie lada wyzwanie. Przede wszystkim z powodu zawiłego libretta, krytykowanego od razu po prapremierze w Teatrze Maryjskim w Petersburgu w 1862 r. Jest ono bowiem przeładowane wątkami pobocznymi i postaciami drugoplanowymi. Akcja trwa wiele lat. A do tego dzieło jest długie, co dzisiejszego widza a priori odstrasza.
W Met po raz pierwszy wystawiono tę operę w 1926 roku, ale bardziej pamięta się tam o ponad 30 lat późniejszą inscenizację, w której wykonawca partii Don Carla w trakcie przedstawienia zmarł na atak serca. Przyjęło się, że Moc przeznaczenia przynosi pecha. W świecie operowym wielu do dziś nie wypowiada jej pełnego tytułu La forza del destino, a jedynie pierwszy człon La forza (Moc). W powojennej Polsce zrealizowano ją jedynie dwa razy: w latach 90. w Teatrze Wielkim w Poznaniu i w 2001 roku w Teatrze Wielkim w Łodzi.

Mariusz Treliński, który – warto w tym miejscu przypomnieć – przyszedł do teatru operowego z kina, w przedpremierowym wywiadzie udzielonym Annie Dębowskiej dla „Gazety Wyborczej” powiedział, że dostrzegł w Mocy „… coś, co stanowi fundament amerykańskiego kina, jej główne postaci przechodzą na naszych oczach głębokie przemiany”.
(W Met zaplanowano tę inscenizację na 2024 rok).

Treliński we współpracy z dramaturgiem Marcinem Cecko „uczytelnili” libretto, i jak to zazwyczaj u tego reżysera bywa, przenieśli akcję do naszych czasów. Kiedy się czyta streszczenie tej inscenizacji zamieszczone w programie (nb. bardzo dobrze napisane) – wszystko jest jasne i zaciekawiające. Panowie dodali do treści oryginalnego libretta inne miejsca akcji, sytuacje i rekwizyty – jak najbardziej uzasadnione w jego uwspółcześnionej wersji. Ale bez znajomości tego wprowadzenia, to co widać na scenie, nie zawsze jest do końca zrozumiałe. Chybionym pomysłem są w moim odbiorze wielokrotne pląsy tancerek w kostiumach i układach choreograficznych przywodzących na myśl taniec erotyczny. Nie na takie «obrazki» przychodzi się do opery.

Ciarki przechodzą po plecach na widok pojawiającej się w trzecim akcie wysokiej na kilka metrów, zwieńczonej zwojami kolczastego drutu konstrukcji, jednoznacznie kojarzącej się z zaporą wzniesioną niedawno na granicy Polski z Białorusią. Akcja Mocy toczy się m.in. podczas wojny, a skoro widz ma mieć poczucie, że ogląda w teatrze świat, w którym żyjemy dzisiaj, ten pomysł broni się.

W przedstawieniu wykorzystana jest scena obrotowa, wirująca częściej niż wymaga tego zmiana miejsca akcji. Jak słyszałam, w intencji twórców tej inscenizacji ma to obrazować koło fortuny i nawiązywać do tytuły opery. Ta interpretacja jest dla mnie nieco naciągana. Ten znany zabieg inscenizacyjny raczej nie skłania do doszukiwania się symbolicznego znaczenia. W każdym razie nie nasuwa się ono w pierwszej kolejności.

Moc przeznaczenia, Teatr Wielki – Opera Narodowa. Tomasz Konieczny – Ojciec Gwardian. Fot. Krzysztof Bieliński

Tomasz Konieczny – Ojciec Gwardian. Fot. Krzysztof Bieliński
Moc przeznaczenia, Teatr Wielki – Opera Narodowa, Tadeusz Szlenkier – Don Alvaro. Fot. Magda Hueckel

Tadeusz Szlenkier – Don Alvaro. Fot. Magda Hueckel

Magnesem w obsadzie jest Tomasz Konieczny, który śpiewał dotychczas w trzech inscenizacjach Mocy przeznaczenia (w Mannheim, Düsseldorfie i Operze Wiedeńskiej). W każdej z nich wykonywał partię zakonnika Melitone. W Warszawie został obsadzony inaczej. Nietypowo dla swego głosu i w dodatku podwójnie. Wykonuje on partie ojca głównej bohaterki i Ojca Gwardiana, co daje bardzo dobry efekt dramaturgiczny. (Wiarygodne staje się to, że Leonora zaczyna dostrzegać w przeorze cechy swego ojca, którego śmierci była współwinna. Świetny pomysł!) Obie role są basowe, a Tomasz Konieczny jest bas-barytonem, niemniej jego głos bardzo dobrze zabrzmiał w obu tych partiach.
Najbardziej z całej obsady podobał mi się Tadeusz Szlenkier. Zachwycił on nie tylko mnie. Dostał na koniec najrzęsistsze i najdłuższe brawa. W pełni zasłużone!

Moc przeznaczenia, Teatr Wielki – Opera Narodowa, Izabela Matuła – Leonora. Fot. Krzysztof Bieliński

Izabela Matuła – Leonora. Fot. Krzysztof Bieliński
Moc przeznaczenia, Teatr Wielki – Opera Narodowa, na pierwszym planie Mateusz Zajdel. Fot. Magda Hueckel

Na pierwszym planie Mateusz Zajdel. Fot. Magda Hueckel

Nie mam nic przeciwko interpretacji roli Leonory przez Izabelę Matułę. Żeby zachować obiektywizm dodam, że słyszałam od niejednej osoby słowa uznania nt. jej występu, jednak w moim odbiorze przyćmiły go kreacje Szlenkiera i Koniecznego.
Jeżeli chodzi o Don Carla – spirytus movens intrygi w tej operze – odniosłam wrażenie, że zaproszony do tej roli Krzysztof Szumański w spektaklu, który widziałam nie był w swojej najlepszej formie…
Z postaci drugoplanowych na wyróżnienie zasługują Dariusz Machej (Melitone) i Mateusz Zajdel (Trabuco). Pierwszy przede wszystkim za śpiew, drugi, jak zawsze w jego przypadku, za wyborne aktorstwo.
Na wysokości zadania, tak wokalnie, jak i aktorsko stanął chór. Ładna scena zbiorowa procesji zakonników zrekompensowała mi trochę zdegustowanie wspomnianymi wcześniej tańcami spod znaku peep-show.

Moc przeznaczenia
skomponowana w dojrzałym okresie twórczości Verdiego (jest piątą od końca spośród 26 oper, które Verdi napisał) zawiera sporo autocytatów, m.in. z Trubadura, ale to wcale nie przeszkadza. Przeciwnie, słucha się tej muzyki z wielką przyjemnością. Z uwerturą, która zyskała własne, niezależne życie koncertowe i powracającym motywem przeznaczenia na czele.
Miejsce, w którym siedziałam znajdowało się na wprost dyrygenta, więc zerkałam na Particka Fournilliera. Widać było, że prowadził wykonanie z ogromnym zaangażowaniem i ekspresją. Nie trzeba chyba zapewniać, że przekładało się to na doskonałe brzmienie orkiestry.

Segregator Aliny Ert-Eberdt

realizacja: estinet.pl