Recital Artura Jandy – Dramma per Musica 2019

Recital Artura Jandy – Dramma per Musica 2019

Rozmowa z Arturem Jandą, bas-barytonem, który wystąpi z recitalem Od Montagnany do Boschiego (13 września 2019, Zamek Królewski w Warszawie).

Artur Janda – bas-baryton

Artur Janda na dziedzińcu Małej Warszawy przed próbą do Agrippiny
Kim byli Montagnana i Boschi?
Artur Janda: Antonio Montagnana i Giuseppe Maria Boschi byli basami o niespotykanej skali głosu, obejmującej ponad  dwie oktawy. Boschi, według współczesnych kryteriów, śpiewał barytonem, Montagnana zdecydowanie basem. Haendel mając w swoim teatrze tak niezwykłych śpiewaków, pisał specjalnie dla nich. Ówcześni krytycy muzyczni podkreślali nadzwyczajną zdolność Montagnany do bezbłędnego trafiania  w odległe dźwięki. W ariach pisanych dla niego jest mnóstwo interwałów półtora-, a nawet dwuoktawowych, które on w sposób naturalny śpiewał nieskazitelnie czysto.

Pan też sobie z tym radzi!
Ale jest to piekielnie trudne. Nie wystarczy szeroka skala, potrzebna jest też sprawność koloraturowa. Możemy się tylko domyślać, jak Montagnana i Boschi te arie wykonywali. Nie wiemy, czy niektórych fragmentów nie śpiewali falsetami. My dziś wspomagamy się techniką wokalną. Niemniej, dla większości niskich głosów arie haendlowskie pozostają poza zasięgiem ich możliwości.

Jak krystalizował się program Pana recitalu?
Uważam, że recitale powinny być tematyczne. Nie mogą być zbieraniną rzeczy, które wykonawca najlepiej umie. Dużo arii Haendla śpiewałem już na studiach, a potem na festiwalu Dramma per Musica. Jestem obok Anny Radziejewskiej jedynym śpiewakiem, który występował co roku na tym festiwalu. Ten recital będzie podsumowaniem mojej obecności, ale sięgnąłem po utwory, których wcześniej nie śpiewałem. Wyjątki stanowią kantata Spande ancor i aria Zoroastra z opery Orlando, napisana zresztą dla Montagnany.

Na jakie utwory chciałby Pan zwrócić uwagę publiczności?
Przede wszystkim na dwie kantaty, od których zacznę występ. Jedna z nich jest dla mnie miłym odkryciem. Wiedziałem, że istnieje, ale nie miałem świadomości, że jest tak piękna. A także na wolne, liryczne arie, np. z opery Sosarme. Koloraturowych arii, które robią wrażenie na słuchaczach, pod warunkiem, że są perfekcyjnie wykonane, już się naśpiewałem. W wolnych, «legatowych» można pokazać coś innego. Żeby je dobrze zaśpiewać, trzeba mieć pewne umiejętności. O ile w koloraturze można ukryć niewielki niedostatek, i wykonanie się obroni, w ariach legatowych wszystko jest na wierzchu, nic się ukryje.

Czy korzystał Pan z cudzych interpretacji, przygotowując się do tego recitalu?
Jest kilka nagrań pojedynczych arii, ale ja z zasady uczę się sam. Tak postanowiłem od studiów. Mam łatwość naśladowania, a to skutkowałoby przejmowaniem czyichś wykonań. Chcę tego uniknąć. Gdy znajdę własny pomysł na interpretację, słucham też nagrań. Ciekawi mnie, jak inni poradzili sobie z tym samym „problemem”, ale wtedy jestem już odporny na wpływy.

Jak Pan się czuje w repertuarze barokowym?
Nie oddzielam go od innego repertuaru. Barok jest częścią tego, co wykonuję na co dzień. Mimo że w Polsce opery barokowe rzadko pojawiają na afiszu, otrzymuję często zaproszenia do udziału w oratoriach. Zaraz po festiwalu Dramma per Musica jadę do Bydgoszczy, gdzie zaśpiewam partię Lucyfera w La resurrezione Haendla. Przepiękną i arcytrudną, też napisaną dla Montagnany.

Z jakimi uczuciami powraca Pan do Agrippiny?
Z wielkim sentymentem. Podczas realizacji pierwszej Agrippiny zebrała się fantastyczna ekipa. Wszyscy śpiewacy idealnie wczuli się w swoje role. Brylowała Anna Radziejewska w partii tytułowej. To jedna z najlepszych jej kreacji. We wznowieniu obsada jest częściowo zmieniona, ale Ania Radziejewska została. Moja postać jest drugoplanowa, trochę się nudzę na próbach. Koledzy śpiewają po kilka arii, a ja tylko dwie. Ale lubię tę rolę i całe przedstawienie. To jedna z najwspanialszych przygód w moim życiu zawodowym.

Segregator Aliny Ert-Eberdt

realizacja: estinet.pl