Szef roku – recenzja. Film w reżyserii Fernanda Leóna de Aranoa z Javierem Bardemem w roli głównej jest hiszpańskim kandydatem do Oscara. Bardem gra właściciela fabryki wag (co w wymowie filmu nabiera symbolicznego, a zarazem ironicznego znaczenia), ubiegającego się o nagrodę dla najlepszego przedsiębiorcy w kraju. W tym celu posuwa się do bezpardonowego ingerowania w prywatne życie pracowników oraz różnego rodzaju i kalibru świństw. Niezależnie od chorej ambicji wikła się w romans z urodziwą stażystką, nie przeczuwając, że ona ma w tym związku swój interes, co okaże się w finale zaskakującą pointą.
Javier Bardem przekonująco zagrał sprytnego manipulanta, myślącego w każdej sytuacji tylko o własnej korzyści. Na marginesie, ten świetny aktor bardzo się zmienił fizycznie od czasu filmu Wszyscy wiedzą (2018) albo to tylko charakteryzacja w Szefie roku dodała mu lat.
Bardemowi partnerują nieznani szerzej hiszpańscy aktorzy, którzy w swojej ojczyźnie cieszą się zasłużonym uznaniem: Manolo Solo i Óscar de la Fuente – aktorzy z bogatym dorobkiem i ogromnym doświadczeniem w filmie, teatrze i telewizji i Fernando Albizu – z wykształcenia projektant mody, który do świata filmu trafił via kabaret i zarzuelę. Stażystkę zagrała debiutantka Almudena Amor. Wszyscy stworzyli pełnokrwiste, zapadające w pamięć postacie.
Bardzo dobry film współczesny mówiący gorzką prawdę o ludzkiej naturze.