Wilk, lew i ja – recenzja. Film tych samych twórców, który zrealizowali niedawny przebój kina familijnego Mia i biały lew. Po tych dwóch filmach można powiedzieć, że małżeństwo Gilles de Maistre (reżyser) i Prune de Maistre (scenarzystka) to mistrzowie w opowiadaniu o więziach, jakie zwierzęta mogą nawiązać między sobą i z człowiekiem.
Fabuła Wilka, lwa i mnie (że tak pozwolę sobie odmienić) jest pełna przygód, fragmentami ociera się o bajkę, ale ja to kupuję. Mniej istotne jest dla mnie to, czy wszystko, co pojawia się w tej historii rzeczywiście mogło się wydarzyć. Od razu powiem, że nie; wiele sytuacji zostało podporządkowanych dramaturgii. Ale Wilk, lew i ja ma niezaprzeczalny walor, który usprawiedliwia bycie czasem na bakier z realiami – odwołuje się do najszlachetniejszych instynktów w świecie zwierzęcym i ludzkim. Poza tym z perspektywy dziecięcego widza, zwroty akcji rodem z kreskówek są całkiem naturalne.
W filmie Wilk, lew i ja na pierwszy plan wysuwa się niezwykła więź między wilkiem i lwem, która w naturze nie miałaby szansy zaistnieć. Brutalna ingerencja człowieka w przyrodę może jednak do wszystkiego doprowadzić. Wskutek dramatycznych wydarzeń wilczy szczeniak i lwiątko stają się mlecznym rodzeństwem. W miarę jak dorastają, ta więź się umacnia. Niestety, nawet strażnicy przyrody i badacze z ośrodków naukowych ignorują uczucia łączące zwierzęta. Bez ogródek, Wilk, lew i ja jest dyskretnym apelem o zaprzestanie bezmyślnych i niszczycielskich ingerencji w naturę. I chwała jego twórcom za to.
Film ma też walory estetyczne. Zdjęcia kręcono w scenerii dziewiczej przyrody Kanady. Dom, w którym mieszka bohaterka, dziewczyna z empatią wobec zwierząt, stoi na wyspie leżącej pośrodku jeziora otoczonego lasem.
We Francji Wilka, lwa i mnie obejrzało milion widzów. W Polsce i gdziekolwiek indziej (obraz wszedł na ekrany w wielu krajach Europy) jest szansa na powtórzenie tego wyniku, bo ten film chwyta za serce.
Produkcja – Francja 2021, dubbing. Polska premiera – 19 listopada 2021.