Wszystko wszędzie naraz – recenzja. Scenariusz i reżyseria: Daniel Kwan i Daniel Scheinert.
Kwan i Scheinert kręcili niegdyś teledyski i reklamy. To wiele wyjaśnia. Montaż Wszystko wszędzie naraz przypomina wideoklipy. Obraz szybko się zmienia, a przede wszystkim zadziwia. Kolejność następujących po sobie sekwencji sprawia jednak wrażenie przypadkowej. Gdyby po scenie A, zamiast B nastąpiła scena C lub od razu D – nie miałoby to żadnego wpływu na zwariowany przebieg zdarzeń.
Bałagan narracyjny uzasadnia treść filmu. Główna bohaterka, niby zwykła Amerykanka, właścicielka pralni, nie z własnej woli rozpoczyna wędrówkę po światach, w których mogłaby żyć, gdyby poszła inną drogą albo urodziła się w innej rodzinie. Widzimy ją m.in. jako: mistrzynię dalekowschodniej sztuki gotowania, uznaną aktorkę, mniszkę oddającą się medytacji. A najczęściej pojawia się jako osoba walcząca, uciekająca, broniąca się, a także atakująca. Jest dobra w kung-fu!
W materiałach prasowych znalazłam info, że twórcom Wszystko wszędzie naraz zależało na tym, żeby widzowie doświadczyli takiego samego zawrotu głowy, jak główna bohaterka i poczuli się przytłoczeni liczbą jej żywotów. Ta jazda bez trzymanki nieoczekiwanie prowadzi do sentymentalnego – jak dla mnie – wręcz nieznośnie ckliwego zakończenia. Duet Daniels podnosi bowiem do rangi objawienia dobrze znane prawdy. Oto widz ma wyjść z kina z przekonaniem, że najważniejsze w życiu są: rodzina, radość przebywania z bliską osobą, bycie zrozumianym, kochanym itp.
Nie mogło też zabraknąć obowiązkowego obecnie w kinie amerykańskim głosu na temat nieheteronormatywności.
Atutem jest gwiazdorska obsada. Główną bohaterkę gra Michelle Yeoh (dziewczyna Bonda z Jutro nie umiera nigdy). Jej przeciwniczkę – Jamie Lee Curtis vel „Królowa horrorów” (obsadzona we Wszystko… zgodnie ze swoim emploi). W męża „Yeoch” wcielił się Ke Huy Quan – niezapomniany dziecięcy aktor z filmu Stevena Spielberga Indiana Jones i Świątynia Zagłady. Dziś Quan jest już pięćdziesięciolatkiem. Z urody przypomina mi Johna Lennona. Quan jest też choreografem walk kung-hu w tym filmie. W podwójnej roli: córki bohaterów i tajemniczej postaci z multiwersum występuje debiutująca na ekranie Stephanie Hsu.
Wszystko wszędzie naraz ma licznych entuzjastów. Ja do nich nie należę, ale jedna sekwencja, rzeczywiście, ujęła mnie polotem i poczuciem humoru. To rozmowa dwóch głazów. Wydaje mi się jednak, że Wszystko… nie każdemu się spodoba. Zważywszy, że film trwa dwie godziny z okładem – wypad do kina na własną odpowiedzialność.
Zdjęcia – materiał prasowy dystrybutora/Best Film