Teściowie w reżyserii Kuby Michalczuka przyciągają obsadą. Główne role grają Maja Ostaszewska i Marcin Dorociński (rodzice Pana Młodego) oraz Izabela Kuna i Adam Woronowicz (rodzice Panny Młodej). Akcja toczy się na przyjęciu weselnym, na którym nie ma nowożeńców. Zakończenia tej historii domyśliłam się już mniej więcej po kwadransie, natomiast to, co działo się dalej, każdą sekwencją zaskakiwało mnie. Podważało wręcz mój domysł, który jednak okazał się trafny. Jeśli chodzi o trzymanie widza w niepewności, scenariusz jest raczej na plus.
Tytułowi teściowie usiłują zachować pozory chęci porozumienia się, w końcu mieli zostać rodziną, ale im to nie wychodzi. Im dalej, tym gorzej. Maja Ostaszewska, opowiadając o swojej postaci, nazwała ją „współczesną Dulską”. Nikt z tej czwórki sympatii nie budzi.
Najbardziej ludzki w moich oczach jest teść grany przez Adama Woronowicza. Może dlatego, że patrzyłam na niego przez pryzmat szacunku, jaki mam dla Woronowicza za to, że potrafi uwiarygodnić każdą kreowaną przez siebie postać.
Teściowie zostali sklasyfikowani jako komedia. Są tu wtręty, które mają śmieszyć, ale w istocie nie ma się z czego śmiać. Podobnych ludzi i sytuacji nie brakuje w rzeczywistości. Być może twórcom chodziło o „przystawienie widzom lustra”. Ale to nie czyni tego filmu wybitnym. Oglądanie na ekranie życia 1:1 to za mało. Widz oczekuje głębi, przekazania mu jakiejś prawdy o życiu, która go poruszy. A tej w Teściach brakuje.